Forum Oficjalne Forum Polskiego Towarzystwa Juliusza Verne`a Strona Główna Oficjalne Forum Polskiego Towarzystwa Juliusza Verne`a

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Działo się to 14. grudnia... Jaka powieść? Łatwe pytanie

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Oficjalne Forum Polskiego Towarzystwa Juliusza Verne`a Strona Główna -> Utwory Juliusza Verne`a
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Krzysztof Gucwa




Dołączył: 08 Lis 2006
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 10:45, 14 Gru 2009    Temat postu: Działo się to 14. grudnia... Jaka powieść? Łatwe pytanie

(...) mimo burzy, mimo silnego zboczenia, mieliśmy, bądź co bądź, niemało szczęścia.

Bo jeśli już w pierwszej połowie grudnia przekroczymy zaporę lodową, uczynimy to wcześniej o cały miesiąc od Weddela, który tą samą drogą...

Ale otóż używam wyrażenia, jakby rozkładał się przed nami wygodny gościniec obsadzony drzewami, na którego drogowskazie widnieje napis: 'Do bieguna południowego!', gdy tymczasem żaglowiec nasz otoczony ze wszystkich stron płynącymi krami, dochodzącymi niekiedy wysokości gór alpejskich, lub znowu rozkładającymi się w obszerne równiny, niemało miał trudności w utorowaniu przejścia, a warunki te pogorszały się w miarę posuwania się naprzód.

Mimo jednak poważnego niebezpieczeństwa, które aż nadto było widocznym, nie mogłem się oprzeć urokowi nadzwyczajnych, a przepięknych widoków, przesuwających się przed naszymi oczami.

Najpierw więc otaczająca nas atmosfera przybrała wyraźną barwę żółtawą. Zjawisko to znane jest rybakom, jako towarzyszące zwykle obecności lodowców, będące wynikiem załamania się promieni światła w ich błyszczących bryłach. Niekiedy masy te lśniły niby drogocenne kamienie, mieniąc się różnymi barwami, w których raz przeważał kolor czerwony, to znowu niebieski lub fioletowy, jak w pięknie rżniętych starych kryształach. (...)

Dokonane dnia 14-go (grudnia) obliczenia wykazały, iż znajdujemy się między 72° a 73° szerokości południowej; był to punkt, którego nie dosięgnął ani Ballemy ani Bellinghausen, a nad który już tylko o 2 stopnie poszedł dalej Weddell.

- Panie Jeorling - rzekł do mnie dnia tego kapitan - nie pierwszy już raz probuję się dostać na te morza, mam więc już pewne doświadczenie, jakie trzeba zachować ostrożności, jednak...

- Nieustannie podziwiam rzeczywisty talent pana, w tak rzadkim połączeniu śmiałości z konieczną przezornością. Toteż przymioty te, będące owocem doświadczenia, dają nam zupełną gwarancję...

- Nie tak bezwzględną jeszcze, drogi panie, gdyż morze po drugiej stronie zapory jest mi całkiem nieznane.

- Jeśli go wszakże osobiście nie zwiedziłeś, kapitanie, to z opisów Weddella i Artura Pryma...

- Wiem, wiem, że mówią oni o morzu zupełnie wolnym.

- Czy nie wierzysz pan temu? - zapytałem nieco zdziwiony.

- Przeciwnie, mam nawet przekonanie, że inaczej być nie powinno; lodowce te bowiem, które my Anglicy znamy pod nazwą icefields i icebergs czyli pól lodowych i gór lodowych, nie mogłyby w żaden sposób tworzyć się na pełnem morzu. Muszą one koniecznie tam w wyższych jeszcze stronach otaczać bądź to wyspy, bądź jakiś ląd stały, od którego odrywa je nadzwyczajna siła prądu, w czasie gdy spojność ich skruszeje pod wpływem wiosennego ciepła i ten sam prąd unosi je coraz dalej ku północy, aż dosięgną znacznie cieplejszych okolic, gdzie ostatecznie zginąć im wypadnie.

- Z zajęciem słucham dowodzeń pana - odrzekłem - i przyznaję, że przypuszczenia jego mają wszelkie prawdopodobieństwa.

- Nie zapominaj pan nadto - mówił dalej kapitan - że nie możemy się spodziewać w tych samych warunkach bieguna południowego, w jakich zostaje biegun północny. Sam Cook już utrzymywał, że nigdy na morzu Grenlandzkim nie spotkał tak olbrzymich gór lodowych, jakie nie są wcale rzadkością na południu.

- Na czym jednak, jak sądzisz kapitanie, polega przyczyna tego?

- Przede wszystkiem szukać jej musimy w tym, że na północy przewagę bierze wiatr ciepły, idący od obszernych lądów Europy, Azji i Ameryki, gdy tutaj najbliższe ziemie stanowią dość oddalone a wąskie brzegi przylądków Dobrej Nadziei, Patagonii i Tasmanii. Wpływ więc ich na złagodzenie temperatury jest albo bardzo mały, albo zupełnie żaden. Dlatego też w stronach antarktycznych temperatura bywa więcej jednostajną.

- Spostrzeżenie to jest bardzo ważne i tłumaczy twierdzenia o zupełnie wolnym tam dalej morzu - rzekłem.

- Pewny jestem, że tak rzeczywiście być musi, przynajmniej na jakieś 10 stopni z drugiej strony zapory. Gdy więc takową przebędziemy, największa trudność w naszej podróży usuniętą zostanie... (...)


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Krzysztof Gucwa dnia Pią 8:48, 18 Gru 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Krzysztof Gucwa




Dołączył: 08 Lis 2006
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 19:34, 17 Gru 2009    Temat postu: Działo się to 17. grudnia... c.d.

Dnia 17-go grudnia zabrzmiał donośny głos strażnika, który ze swego bocianiego gniazda wołał:

- Od strony stybarku na przodzie!

Pospieszyliśmy żywo w tę stronę pokładu i gdy rozsunęły się nieco lodowce, ujrzeliśmy jeden, nieskończenie zda się, długi łańcuch gór lodowych, niby pasmo Alp, których profil rysował się wyraźnie na dość pogodnem sklepieniu nieba; a u którego dolnych brzegów poszarpanych w głębokie, ostre załomy, ciągnęły miliony większych i mniejszych odłamów lodowych.

Widok ten upewniał mię co do słuszności domysłów kapitana, który stanowczo wyróżniał charakter powstania owych olbrzymów lodowych, tworzących tak trudną do przebycia zaporę, od tak zwanego wału lodowego.

Pierwsze więc muszą koniecznie mieć przy tworzeniu swem jakowąś pewną podstawę, czy to brzegi lądu, czy też skalne niezbyt głębokie dno morza, od którego odrywają się dopiero, gdy cieplejsze prądy dolne roztoczą, że się tak wyrażę, ich spód. Wtenczas to z hukiem nieporównanym spadają w głębię morską, by niezadługo wypłynąć, jako wielkie ruchome góry, których często połowa zaledwie widną jest nad powierzchnię morza.

Rozmawiając w tym przedmiocie z kapitanem, czyniliśmy sobie wzajemne uwagi i spostrzeżenia.

- Nigdy na pełnem morzu takie góry lodowe tworzyć się nie mogą - tem też tłomaczy się trudność przebycia zapory - nie łatwo bowiem odszukać wolne przejście - dowodził Len Guy. Inny już zachodzi stosunek w powstawaniu lodowego wału, który się tworzy ze zbitej, napływającej kry i jest jakoby amalgamatem większych i mniejszych odłamów.

- Zapora jednak lodowa którą mamy przed sobą, nie może tworzyć nieprzerwanej całości.

- Jeżeli zamkniętą jest w najostrzejszej porze, wiemy, iż gdy lody idą, otwiera się przejście wolne, z którego korzystał już Weddell, a następnie brat mój. Stało się to wszakże przy warunkach bardzo przyjaznych.

- Gdy więc mamy tę zaporę zaledwie o kilka mil przed sobą...

- Postaram się zbliżyć, o ile tylko będzie można z Halbranem, dla odszukania przejścia. Może nam to wszakże nie pójść tak łatwo; może wypadnie okrążać daleko! Niechby nas tylko północno wschodni wiatr nie opuszczał - zakończył kapitan z ożywieniem i widoczną ufnością w powodzenie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Krzysztof Gucwa




Dołączył: 08 Lis 2006
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 2:35, 19 Gru 2009    Temat postu: Re: Działo się to 19. grudnia... c.d.

Nareszcie dnia 19-go grudnia radosny okrzyk straży na górnym maszcie zwrócił naszą uwagę.

- Co tam? - zapytał porucznik.

- Zapora jest przerwaną, na południo-wschodzie!

- A dalej?

- Nie mogę nic dojrzeć.

Szybko począł Jem West wspinać się po drabinie do gniazda bocianiego. Na pokładzie zapanowało gorączkowe oczekiwanie.

- Jeżeliby straż się pomyliła, on, Jem West, nie pomyli się pewno! powtarzano sobie.

- Morze wolne! - zawołał wreszcie porucznik.

- Hurra!... Hurra!... - zagrzmiało na statku.

W pełni rozwiniętych żagli, Halbran podążał o ile się dało szybko w oznaczonym kierunku - i w dwie godziny później, błyszczące w promieniach słońca morze wolne od lodowców, roztaczało się przed nami.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Krzysztof Gucwa




Dołączył: 08 Lis 2006
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 7:44, 20 Gru 2009    Temat postu: Działo się to 20 grudnia...

Ten fragment nie ma nic wspólnego z poprzednimi - to jest inna powieść, inne miejsce, inni ludzie, ale klimat zbliżony. I autor ten sam.

(...)
20 grudnia rodzina Eskimosów przyszła do fortu Nadziei pożegnać się z jego mieszkańcami. Kalumah przywiązała się do podróżniczki, która zatrzymałaby ją z przyjemnością przy sobie, ale młoda Eskimoska nie chciała opuścić swoich bliskich. Zresztą obiecała powrócić na przyszłe lato do faktorii.

Pożegnanie Kalumah było niezmiernie czułe. Ofiarowała Mrs. Paulinie Barnett mały pierścionek miedziany - w zamian otrzymała naszyjnik z dżetu, w który ubrała się natychmiast.

Jasper Hobson nie pozwolił odejść tym biednym ludziom nie obdarowawszy ich dużym zapasem żywności, którą obładowano ich sanki. Po kilku słowach Kalumah, którymi usiłowała wyrazić swą wdzięczność, Eskimosi, kierując się na zachód, znikli w gęstej mgle wybrzeża.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Krzysztof Gucwa




Dołączył: 08 Lis 2006
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 13:27, 21 Gru 2009    Temat postu: Działo się to 21 grudnia...

Jeszcze inna powieść utrzymana w takim samym nastroju. Też łatwa do odgadnięcia.

(...)
Trzeba było tedy śnieg odgarniać i znowu wszyscy wzięli udział w mozolnej tej pracy.

Przede wszystkim Sergiusz polecił oczyścić wąski korytarzyk pozostawiony wewnątrz wału. Potem wyżłobiono przejście, aby można było łatwiej się wydostawać i oczywiście tak je urządzono, by było zwrócone na zachód. Tym sposobem zapobieżono temu, by je zasypał śnieg pędzony przez wiatr wschodni.

A jednak nie odwrócono zupełnie niebezpieczeństwa, jak to się wkrótce okaże.

Rozumie się, że już mieszkania nie opuszczano - ani we dnie, ani w nocy. Mieli oni tam schronienie bezpieczne - tak przed burzą, jak i przed mrozem, który się zwiększał, o czym świadczyło ciągłe opadanie termometru.

Pomimo tego Sergiusz i Jan nie zaprzestali robić codziennie obserwacji w porze dnia, w której pojawiało się słabiuchne światełko dzienne na widnokręgu, gdzie słońce nie przestawało pojawiać się coraz to niżej aż do dnia przesilenia, 21 grudnia. I codziennie doznawali nowego rozczarowania w słabej nadziei, że dostrzegą jakiegoś łowcę wielorybów zimującego w okolicy lub usiłującego przedrzeć się jeszcze do jakiego portu nad cieśniną Beringa; i nowego rozczarowania w nadziei, że ujrzą swoją wysepkę przymarzniętą do jakiegoś pola lodowego, lub może do wybrzeża syberyjskiego. Potem obydwaj powracali do wozu i starali się na mapie oznaczyć prawdopodobny kierunek swego poruszania się.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Oficjalne Forum Polskiego Towarzystwa Juliusza Verne`a Strona Główna -> Utwory Juliusza Verne`a Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin